Duchowy domokrążca z sowieckim paszportem
W więzieniach i łagrach spędził łącznie 13 lat, 5 miesięcy i 10 dni. Był trzykrotnie więziony. O swoim wyborze pisał: „Ja sam jestem obywatelem radzieckim. Całkiem dobrowolnie przyjąłem obywatelstwo radzieckie (…). Dobrze sobie zdawałem sprawę i z tego, że moja praca duszpasterska może być w najlepszym razie tolerowana, lecz w żadnym razie popierana przez władze państwowe”. Ksiądz Władysław Bukowiński przeżył dwie śmierci, aby stać się apostołem Kazachstanu.
W diecezji łuckiej pojawia się w 1936 roku. Młody, energiczny, tuż po trzydziestce, z pierwszego wykształcenia prawnik. Prowadzi wykłady w seminarium duchownym, angażuje się w działalność Akcji Katolickiej. Kiedy na Wołyń wkracza Armia Czerwona, biskup Szelążek mianuje go proboszczem katedry łuckiej. Pod sowiecką okupacją ksiądz Bukowiński prowadzi nadal duszpasterską działalność. Nielegalnie przygotowuje dzieci do pierwszej komunii. Pomaga deportowanym Polakom. „A gdy dowiedział się, że jesteśmy już w wagonach i będziemy deportowani, przyszedł na stację, odnalazł nas, podał pieniądze, jakie miał, trochę żywności i książki do nabożeństwa, które NKWD z miejsca zabrało” – wspominała Teresa Smereka. Za swoją działalność zostaje aresztowany w sierpniu 1940 roku i skazany na osiem lat więzienia.
Z Łucka do łagrów
Przetrzymywany jest w dawnym klasztorze brygidek. Kiedy Hitler atakuje swojego niedawnego sojusznika Stalina, wycofujący się Sowieci urządzają rzeź w więzieniu. Z relacji ocalałego Wojciecha Podgórskiego: „Było tam około 600 ludzi (...) Na murze zauważyłem 4 karabiny maszynowe z obsługą. (…) Nagle potężna detonacja wstrząsa ziemią (...) Dopiero po paru sekundach zaczęliśmy rozróżniać w tym trwałym łoskocie wybuchy granatów od grzechotu karabinów maszynowych. Gdy zauważyłem, że z głów mych sąsiadów leżących na ziemi mózg pryska na ściany więzienia, poderwałem się. W pobliżu leżał na plecach tęgi mężczyzna z rozprutym brzuchem (...) Do niego podszedł i ukląkł mężczyzna w czarnych spodniach i białej, brudnej, podartej koszuli. Poznałem go. Był to ksiądz Bukowiński (...) recytował głośno modlitwy przypisane na taką okoliczność. Mówiliśmy wszyscy głośno modlitwę »Spowiadam się...«”.
Ksiądz Bukowiński, który również cudem ocalał, wspominał to jako swoją pierwszą śmierć, która go odmieniła: „Kiedy leżałem na dziedzińcu więziennym pod kulami, byłem dziwnie spokojny. Całe moje wówczas 36-letnie życie skurczyło się do jakiejś znikomej chwilki. Udzieliłem jeszcze rozgrzeszenia moim sąsiadom leżącym obok mnie na ziemi. Myśl moja pracowała bardzo intensywnie. Przeżywałem koniec doczesności i brzask wieczności. Było to przeżycie niewypowiedziane i wzniosłe, absolutnie niemożliwe do zapomnienia”. Po wkroczeniu Niemców dalej prowadził aktywną działalność.
Nawoływał parafian do podawania jedzenia jeńcom sowieckim, których Niemcy głodzili i maltretowali. Niósł nadzieję. Jedna z parafianek, która jako dziecko chodziła do niego na religię, wspominała: „Uśmiechnięty tulił wszystkie dzieci i mówił: »Nie wolno wam się bać. Matka Boża was ocali i obroni«”. Ukrywał na swojej parafii żydowskie dzieci. Pomagał Polakom uciekającym przed UPA.
W styczniu 1945 roku został aresztowany przez Sowietów po raz drugi. „Bywają momenty w życiu przełomowe. Przeszłość kończy się bezpowrotnie, wkracza przyszłość całkiem nowa. Często uświadamiamy sobie tę przeszłość nie od razu, lecz znacznie później”. Pisząc te słowa, miał ksiądz Bukowiński na myśli dwa przełomowe momenty w jego życiu. Pierwszy to właśnie styczeń 1945 roku, kiedy „Patrząc z samochodu więziennego na stopniowo znikający nam z oczu Łuck, wraz z całą kopułą naszej katedry, jasno pojąłem, że Łuck to przeszłość bezpowrotnie miniona w moim życiu i dziejach Polski współczesnej. Co przyniesie przyszłość? Coś całkiem nowego”.
10 lat za działalność antypaństwową
Z więzienia w Łucku trafił do aresztu w Kijowie, gdzie przebywał półtora roku. Dalej był łagier.
Pracował m.in. w czelabińskich obozach na Uralu przy wyrębie lasów. Tu po raz drugi, jak pisał, przeżył własną śmierć. Było to w 1949 roku: „(…) byłem bardzo ciężko chory na zapalenie płuc. (…) Leżałem w szpitalu już mniej więcej tydzień. Z każdym dniem czułem się coraz gorzej, coraz słabiej. (…) Aż wreszcie 6 kwietnia wieczorem poczułem, że umieram. Byłem tak słaby, że trudno było myśleć, ale raczej podświadomie pojawiło się skojarzenie z przeżywanej rzekomo zbliżającej się śmierci, tam w Łucku, na dziedzińcu więziennym. Jakaż tęsknota do podobnych wzniosłych przeżyć… Tymczasem nic z tego. Sama tylko słabość i apatia. Z rzadka i to z trudem westchnienia »O Boże« i to wszystko, nic więcej. Później kiedy już wyzdrowiałem, jeden z więźniów lekarzy mówił mi, jak bardzo się obawiał, że ja tej nocy umrę”.
Ostatnim przystankiem na tej drodze był Żezkazgan. Trafił tam w 1950 roku. Znajdowały się tu bogate pokłady miedzi. Jeszcze w latach 30. rozpoczęła się budowa miasta i kombinatu. W 1940 roku powstał pierwszy łagier, po nim kolejne, przez które łącznie przeszło ponad 100 tys. więźniów. „W oddali, w czystym polu widać warowne mury i wieże – po rogach strażnice. To obóz dla więźniów. Pod nogami mnóstwo zielonych kamieni. To ruda miedzi, pod wpływem działań atmosferycznych pokryta grynszpanem” – pisał ojciec Ryszard Czesław Grabski. Ten kapelan z armii gen. Andersa, który w sowieckich kazamatach spędził łącznie 15 lat, pracował pod ziemią razem z księdzem Bukowińskim. Oto jego wspomnienie: „Siedział w kącie prawie niewidoczny i sporządzał z gliny korki. Po wydrążeniu szpuru, czyli otworu w skale, pirotechnicy zakładali toł, łączyli drucikiem i uszczelniali otwór takim właśnie korkiem. Iskra elektryczna powodowała straszny zryw skały. Ks. Władysław nie tylko przygotowywał »knedle« (jak to żartobliwie określaliśmy), ale był obowiązany roznieść te korki do miejsc, gdzie przygotowywano zrywy. Nogi i ciało ks. Władysława nie były zbyt wysportowane; trzeba było ubrać się ciepło, bo w kopalni było zimno, zaledwie 4 stopnie ciepła, i wejść po drabinie ustawionej pionowo co najmniej na trzecie piętro do wysoko położonej pieczary. Była to dla niego niesłychanie męcząca praca”.
To tylko praca, powiedziałby zapewne ksiądz Władysław, dla którego najważniejsze było prowadzenie w łagrze, wspólnie z innymi księżmi, życia religijnego. Podziemnego życia, bo oficjalnie wszelkie praktyki religijne były zabronione. Odprawiał więc msze święte, spowiadał, głosił rekolekcje. Po polsku, ukraińsku, rosyjsku i niemiecku, wszystko w zależności od potrzeb. Ksiądz był człowiekiem dialogu, zawsze rozmawiał ze wszystkimi. W łagrze potrafił dogadać się z muzułmanami, którzy w Wielkanoc poszli za chrześcijan do pracy, a ci z kolei zrobili to w święto muzułmańskie. Ci, którzy spotkali go na swojej drodze, mówili, że widział w drugim człowieka, taką postawę prezentował nawet wobec swoich prześladowców.
Z Żezkazganu do Karagandy
Latem 1955 roku ksiądz Bukowiński od 10 miesięcy był na wolności. Takiej sowieckiej, kontrolowanej. Jako miejsce zamieszkania wyznaczono mu Karagandę, której rzecz jasna nie mógł opuszczać. Co miesiąc miał obowiązek meldowania się w miejscowej komendanturze. Miał też obowiązek pracy. Tu akurat mógł wybrać, więc został stróżem nocnym na budowie. To, jak wspominał, dawało mu stosunkowo dużo wolnego czasu. Czasu na pracę duszpasterską, oczywiście w warunkach sowieckich nielegalną. S.M. Klara Teresa Bitz wspominała to, co opowiadał jej sam Bukowiński: „Po wyjściu z więzienia nie wiedział, czy w Karagandzie są jacyś katolicy. Chodził więc na cmentarz, żeby się zorientować, czy chowa się tam również katolików. Pierwszego i drugiego dnia odbywały się tylko pogrzeby rosyjskie, ale – trzeciego dnia trafił na polski. Poczekał, aż ceremonia dobiegła końca, po czym podszedł do tych ludzi, powiedział, że jest księdzem, i zapytał, czy może do nich przyjść, żeby odprawić mszę św. Zgodzili się, choć nie całkiem mu dowierzali, bo trudno było w Rosji uwierzyć komuś, kto mówi, że jest księdzem. Kiedy się jednak przekonali, że to prawda, radość była bardzo wielka”. Sam ksiądz Bukowiński wspominał, że: „Pracy kapłańskiej, oczywiście po domach prywatnych, było na początku wiele, jak nigdy przedtem i potem w moim życiu. Ogromna większość spowiedzi była generalna z całego życia” – pisał po latach. Większość wiernych widziała wtedy księdza pierwszy raz od dziesięcioleci, dla młodszych i dzieci było to pierwsze spotkanie w życiu. Zdarzało się, że w jednej rodzinie rodzice przyjmowali chrzest i brali ślub, a ich dzieci były chrzczone i przygotowywane do pierwszej komunii. Intensywna praca odbijała się na zdrowiu księdza Władysława, który trafiał co rusz do szpitala, nie rezygnując zresztą i tam z posługi kapłańskiej.
Dzisiaj zapisują na repatriację
W ostatnich dniach czerwca 1955 roku mieszkający w Karagandzie i okolicach polscy zesłańcy doczekali się wreszcie dobrej nowiny. Ruszyły zapisy na powrót do Polski. Radość była olbrzymia, emocje nie do opisania, ale nie dla księdza Bukowińskiego. On jeszcze przebywając w łagrze, pod koniec swojego wyroku mówił towarzyszom, że po wyjściu nie będzie się starał o wyjazd do Polski. Tam – dodawał – jest odpowiednia liczba księży, a on musi być tutaj, gdzie ludzie potrzebują kapłana. To był ten drugi przełomowy moment w jego życiu. „Pierwszy zdarzył się niezależnie od mojej woli, drugi z całkowitym udziałem mojej woli – ale oba przełomowe i oba od razu w pełni przeze mnie uświadomione”. Kolejne blisko 20 lat w życiu księdza Bukowińskiego to historia na odrębną opowieść, którą można by zacząć jego słowami: „Jestem ustawicznie domokrążcą (…) Całe moje duszpasterstwo odbywa się w cudzych domach (…)”.
Ksiądz Bukowiński zmarł w 1974 roku, jest pochowany w Karagandzie. W 2016 roku został ogłoszony błogosławionym Kościoła katolickiego. Jest pierwszym w historii Kazachstanu kapłanem wyniesionym na ołtarze.
SUBSKRYBUJ aby mieć dostęp do wszystkich tekstów oraz lektora na gazetapolska.pl
Gazeta Polska miesięcznie
25,00 złMiesięczny dostęp do wszystkich treści serwisu www.gazetapolska.pl.
Masz już subskrypcję? Zaloguj się
- Możliwość odsłuchiwania artykułów gdziekolwiek jesteś [NOWOŚĆ]
- Dostęp do wszystkich treści bieżących wydań "Gazety Polskiej"
- Dostęp do archiwum "Gazety Polskiej"
- Dostęp do felietonów on-line
* Masz pytania odnośnie subskrypcji? Napisz do nas [email protected]
W tym numerze
-
Premier Donald Tusk to polityk, który nic nie zrobi dla bezpieczeństwa Polski, czego dowodzi cały jego polityczny życiorys. Jednocześnie zrobi wszystko, by od zajmowania się bezpieczeństwem Polski...
Szpieg GRU bryluje w Sejmie i u boku premiera
Skazany prawomocnym wyrokiem za szpiegostwo na rzecz rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU Stanisław Szypowski po siedmiu latach od wyroku wraca na salony. I to dosłownie. W ciągu ostatniego półrocza...TW „Jerzy”, współpraca z Dukaczewskim i żarty z Jana Pawła II
Dzięki rządowi Donalda Tuska wpływy w Polsce odzyskała skompromitowana grupa postkomunistycznych działaczy, którzy przez ostatnie dwie dekady pozostawali na politycznym aucie. Wśród nich znalazł się...Lewica, postkomunizm, III RP. Z dziejów kompradorskich elit
Od początku III RP w różnych formach ożywa mit lewicy niepodległościowej, zwanej PPS-owską. W czasach gdy marszałkiem Sejmu, za przyzwoleniem Koalicji Obywatelskiej, został czołowy przedstawiciel...Pokój z widokiem na chaos
W sprawie planu pokojowego dla Ukrainy ciągle mamy więcej pytań niż odpowiedzi. Pogodzenie stanowisk administracji USA, sojuszników w Europie i samej Ukrainy jest na tyle skomplikowanym procesem, że...Wielkość, która się chwieje
Przed nami kolejna odsłona fenomenu kulturowego, jakim są „Dzieje Polski” prof. Andrzeja Nowaka. Monumentalna praca, prawdziwe opus magnum, ma tę cechę niezwykłą, że płynie i uwydatnia się w ramach...


