Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ » x

Pomóżcie więzionym: księdzu i urzędniczkom!

Dodano: 22/10/2024 - Nr 43 z 23 października 2024
FOT. KRZYSZTOF SITKOWSKI/GAZETA POLSKA
FOT. KRZYSZTOF SITKOWSKI/GAZETA POLSKA

– To, co robi pan minister Adam Bodnar, można nazwać w skrócie złem. To tajemnica psychiczna i psychologiczna, w którą potrafi wnikać tylko wielki pisarz, jak Fiodor Dostojewski – mówi „Gazecie Polskiej” historyk UJ i PAN, prof. Andrzej Nowak. Intelektualista napisał list do Adama Michnika, profesorów Adama Strzembosza, Andrzeja Zolla i Ewy Łętowskiej z wezwaniem do zajęcia stanowiska w sprawie wielomiesięcznego aresztu i tortur wobec ks. Michała Olszewskiego i dwóch urzędniczek resortu sprawiedliwości.

Napisał Pan list do czterech intelektualistów związanych z liberalno-lewicowym salonem: Adama Michnika, profesorów Andrzeja Zolla, Adama Strzembosza i Ewy Łętowskiej, wzywając wprost, by zabrali głos w sprawie przetrzymywanych w aresztach ks. Michała Olszewskiego i dwóch byłych urzędniczek resortu sprawiedliwości. Liczy Pan na to, że oni faktycznie staną po stronie ludzi przebywających od siedmiu miesięcy za kratami?

Jak najbardziej szczerze zakładałem, że dojdzie do reakcji. Zakładałem, iż można efektywnie pomóc ludziom, którzy cierpią już siódmy miesiąc, a więc ks. Michałowi Olszewskiemu i dwóm urzędniczkom. Sądzę, że odwołanie się do osób, które są uważane za autorytety przez stronę polityczną odpowiadającą za osadzenie wspomnianych osób i ich torturowanie, wytyczyłoby w moim przekonaniu jakąś ścieżkę postępowania. Być może zabranie głosu przez tak wpływowe postaci jak Adam Michnik, wywoła jakiś efekt? To też pytanie o ustrój panujący obecnie w Polsce. Czy mamy do czynienia z jednoosobową dyktaturą, nieliczącą się z żadnym głosem, również przyjaznych sobie środowisk? Czy właśnie z systemem, który można by nazwać „arystokratycznym” lub „oligarchicznym”, gdzie najbardziej wpływowe osoby odciskają piętno na rzeczywistości? I szczerze mówiąc, nie znam odpowiedzi na to pytanie. Nie wiem, jakie procesy zachodzą zarówno w głowie Donalda Tuska, jak i innych, uznawanych przez większość sejmową za wybitne jednostki. Wychodząc z tego drugiego założenia, że głosy redaktora Michnika lub trojga konsekwentnie występujących po stronie obozu władzy prawników mogłyby wpłynąć pozytywnie na losy zatrzymanych i osadzonych w aresztach śledczych. 

Przy okazji przypomina się casus prof. Ryszarda Piotrowskiego, konstytucjonalisty. Gdy wytykał PiS błędy, wówczas salon III RP uznawał go za autorytet. Gdy dziś mówi, że nie ma „neosędziów”, a rząd przywraca praworządność łamaniem konstytucji i podstawowych praw, można przeczytać, że jest „dziadersem”, „pisowcem”, „zhańbił swój dorobek”. Tamta strona nim gardzi, nie poważa jego opinii. 

Z całym szacunkiem dla ogromnego dorobku prawniczego prof. Ryszarda Piotrowskiego, ale nie był nigdy traktowany w kategorii autorytetu moralnego dla strony rządzącej. Inna jest pozycja wymienionych przeze mnie adresatów w liście do konstytucjonalisty. Redaktor Michnik i wspomniani prawnicy zawsze i konsekwentnie opowiadają się po stronie obozu władzy. Chciałbym tylko, by pochylili się nad losem konkretnych obywateli. Żeby zachowali się wyłącznie jak ludzie przyzwoici. Przy czym nie twierdzę, że w innych sytuacjach zachowują się jak nieprzyzwoici. Skoro cieszą się autorytetem u liberalno-lewicowej części społeczeństwa, to powinni się wypowiedzieć w sprawie trzech niewinnie trzymanych ludzi w aresztach. Najmocniej dotyka los kobiet, nie lekceważąc oczywiście dramatycznego położenia księdza. O duchownym wiemy stosunkowo dużo. Z kolei urzędniczki wydają się anonimowymi paniami. One mają rodziny, ktoś na nie czeka w domach. Tymczasem są poddawane istnym torturom – wyobraźmy sobie włączanie światła co godzinę w celi, nieustanne podglądanie. To metody niestosowane w polskim więziennictwie po 1956 roku! 

Mało tego – cała trójka traktowana jest jak zakładnicy, o czym napisał redaktor Wojciech Czuchnowski w „Gazecie Wyborczej”. Tak ocenia położenie aresztowanych w sprawie Funduszu Sprawiedliwości: „Jest prosty sposób, by obie urzędniczki i ksiądz Olszewski mogli opuścić areszty i na wolności oczekiwać procesu, który zacznie się, gdy prokuratura zbierze materiały i wyśle do sądu akt oskarżenia. Wystarczy, by poseł Romanowski przestał uciekać, stawił się w prokuraturze i – zgodnie z tym, co deklaruje publicznie – wziął na siebie odpowiedzialność za podjęte decyzje. Bo to on był dysponentem Funduszu i to on arbitralnie decydował, kto ma dostać pieniądze”. Aresztowani nie są posądzani o ciężkie przestępstwa zagrażające innym ludziom, nie ma obawy matactwa po ich wyjściu w oczekiwaniu na proces. Dwie urzędniczki i duchowny zasługują po prostu na współczucie. Do tego aspektu współczucia i poszanowania godności próbuję apelować u osób, które wyraźnie mogą pomóc.

Czy po wystosowaniu listu pojawiła się jakakolwiek reakcja – oprócz tekstu Czuchnowskiego?

Niestety nie. Wspomniany tekst redaktora Czuchnowskiego był z kolei reakcją na wcześniejszy list siedmiu osób na temat tej samej sprawy, ale adresowany do ogółu polskich obywateli. To, co napisał publicysta, skompromitowało de facto rządowe tłumaczenia. Z jego tekstu wynika, że nie będzie problemu z opuszczeniem zakładów śledczych przez trzech podejrzanych, jeśli „grube ryby” same stawią się w prokuraturze. Wymienił przy tym konkretne nazwisko: Marcina Romanowskiego. Były wiceminister sprawiedliwości stawił się w prokuraturze 15 października. Nie jest tchórzem, nie uchyla się od złożenia zeznań. A sytuacja aresztowanych w ogóle się nie zmieniła. Potraktowano ich jak zakładników, bo celem są politycy Zjednoczonej Prawicy.

W co gra Adam Bodnar? To minister, który robi wszystko to, o co oskarżał Zbigniewa Ziobrę. Modeluje sądy, degraduje prokuratorów, przejął Prokuraturę Krajową siłą, nie widzi nic złego w wysyłaniu na TVP „silnych” ludzi rodem z republik bananowych, śledczy pod jego rządami w każdej sprawie politycznej kierują wnioski o areszt tymczasowy. Ksiądz Olszewski, tyle razy już wspominany, jest traktowany jak podejrzany o najcięższe przestępstwa – został zatrzymany i skuty kajdankami zespolonymi, tak też przewożony jest na przesłuchania. A ten środek krytykował właśnie Bodnar jeszcze kilka lat temu. 

Konkretne przypadki będą musieli przeanalizować prawnicy, bo mowa o bardzo poważnych przekroczeniach przepisów. Na ten temat powinien wypowiedzieć się fachowiec. Natomiast to ciekawy, aczkolwiek przygnębiający przypadek do zagłębienia się przez kogoś na miarę talentu Fiodora Dostojewskiego. To, co robi pan minister Bodnar, można nazwać w skrócie: złem. To tajemnica psychiczna i psychologiczna, w którą potrafi wnikać ten wielki pisarz. 

Mamy epokę demokracji walczącej. Czy słowa premiera Donalda Tuska sprzed kilku tygodni traktuje Pan Profesor jako niegroźne przejęzyczenie? Czym w istocie byłaby taka forma sprawowania rządów, którą zaproponował szef gabinetu? 

Na pewno nie ma mowy o przejęzyczeniu. Termin demokracja walcząca ma konkretne nawiązanie – to formuła skierowana przeciwko reżimowi narodowo-socjalistycznemu w III Rzeszy. Kolejny raz opozycja, czyli PiS, została porównana do Adolfa Hitlera. Nie jest to więc przypadek. Przypomnę wiele czołówek „Newsweeka”, porównań w mediach liberalno-lewicowych, w których Jarosława Kaczyńskiego zestawiano z przywódcą niemieckiego nazizmu. Chodzi o skonstruowanie ładunku emocji do podgrzewania, promowanie nienawistnych emocji, opartych na kłamstwie, serwowanych od 2005 roku, czyli od czasu traumatycznej przegranej Donalda Tuska w wyborach prezydenckich. Formułę demokracji walczącej można zatem rozpatrywać od blisko 20 lat. Demokracja walcząca oznacza w istocie zanegowanie demokracji i praw obywateli. 

Jednym z przejawów demokracji walczącej ma być rozprawa z „przebierańcami”, jak pogardliwie są nazywani sędziowie awansowani i zaprzysiężeni po grudniu 2017 roku. Do czego doprowadzi nas ta awantura z propozycją czynnego żalu, kwestionowaniem statusu sędziów, podważaniem wyroków i obrażaniem ludzi od wielu lat sprawujących funkcje w wymiarze sprawiedliwości? 

Rzetelni prawnicy są z pewnością lepszym adresatem tego pytania, natomiast nie ma wątpliwości, że kontynuowanie polityki podważania nominacji sędziowskich dla 3,5 tys. legalnie pracujących sędziów doprowadzi do totalnego chaosu i paraliżu. Chaos prawny jest tak potencjalnie straszny w konsekwencjach, że aż trudno mi go opisywać. Trzeba zwrócić uwagę na coś, co zostało celnie wspomniane w orędziu prezydenta Andrzeja Dudy. Nie dokonano żadnego rozliczenia w środowisku sędziowskim i prokuratorskim po okresie komunistycznym. Sędziowie brali wówczas udział w zbrodniach na wielką skalę. To ludzie odpowiedzialni za dziesiątki wyroków śmierci, setki zasądzanych kar więzienia za służbę Polsce. I ci sędziowie oraz prokuratorzy nie ponieśli konsekwencji indywidualnych. W tym miejscu przypomnę słowa adresata mojego listu, prof. Adama Strzembosza, który zapewniał, że środowisko samo się oczyści. Teraz ten sam profesor nie protestował przeciwko koncepcji demokracji walczącej i zmuszania legalnie wybranych sędziów do wyrażania skruchy, czyli łamania kręgosłupa po prostu. To jaskrawe szyderstwo z doświadczeń historii Polski. Okres komunistyczny zostaje nierozliczony całkowicie, zaś czasami za bez porównania gorsze mają zostać uznane w świadomości Polaków rządy Prawa i Sprawiedliwości. Przypomnę, że ostatnie osiem lat był to czas nie tylko bezprecedensowego rozwoju gospodarki i kryzysów zewnętrznych, jak choćby pandemia, inflacja i wojna, lecz także niezgodnych z prawem organizowanych protestów. Nikt nie poniósł za to konsekwencji, a PiS drugi raz w III RP oddało władzę w wyniku demokratycznych wyborów. Nie muszę zatem uzasadniać, jak jaskrawo niesprawiedliwe jest porównanie okresu komunizmu do lat 2015–2023. Demokratyczna władza została potraktowana jako zło większe od systemu stalinowskiego. Obecny gabinet tak stawia sprawę, również przy pomocy retoryki ze strony przychylnych mediów i autorytetów prawniczych. 

Od wielu lat wykłada Pan w Instytucie Historii UJ, ale jest Pan również profesorem PAN. Jak Pan ocenia rok Dariusza Wieczorka w resorcie nauki? 

Szczerze mówiąc, widać tam skomplikowane układy polityczne. Można powiedzieć o pewnym chaosie, szczególnie z punktu widzenia PAN. Jest duże napięcie między naukowcami tej placówki a ministerstwem. I ta sprawa nie ma żadnego związku z poglądami politycznymi – prezes PAN prof. Marek Konarzewski nie jest w żadnym stopniu kojarzony z rządami Zjednoczonej Prawicy, a jednak wystosowuje dramatyczne w tonie listy do pracowników PAN, ukazujące bardzo niebezpieczne w jego przekonaniu zmiany, zagrażające wolności naukowej w Polsce. Relacjonuję jedynie stan debaty między prezesem Polskiej Akademii Nauk a resortem nauki. Zainteresowanych odsyłam do tej wymiany korespondencji – jednostronnej, bo minister Wieczorek nie odpowiada na listy. 

Nowelizacja ustawy o Polskiej Akademii Nauk wywołuje ogromne emocje w środowisku naukowym. Czy jest faktycznie tak szkodliwa, że doprowadziłaby do upolitycznienia PAN? 

Spór toczy się o chęć ręcznego sterowania nauką przez urzędników ministerstwa nauki. Pod hasłem modernizacji i odmłodzenia nauki to oni zamierzają decydować o wszystkim, a nie profesorowie, czyli wybitni przedstawiciele świata naukowego. Trudno nazwać to inaczej niż etatyzacją i polityzacją nauki. 

Gdy Pan Profesor spogląda na polskie życie publiczne, obserwuje działania polityków, temperaturę sporu, to, jak mocno jesteśmy podzieleni jako społeczeństwo – abstrahując od tego, czyja to wina – do którego okresu historycznego porównałby Pan obecne czasy? Niektórzy dopatrują się analogii do okresu z XVIII wieku, gdy utraciliśmy niepodległość. Z kolei jako publicysta dostrzegam elementy rekonstrukcji historycznej z lat 2007–2015, tyle że z łamaniem prawa i ostentacyjnym lekceważeniem wyborców o innych poglądach. Wszystko to samo, tylko jeszcze mocniej niż dekadę temu. 

Uważam, że faktycznie skojarzenie z latami 2007–2015 jest całkowicie naturalne i uzasadnione. Zgadzam się z obserwacją, że to coś bardzo podobnego, tylko wszelkie patologie występują szybciej – z większą intensywnością, kumulacją. Obecne obrazy nasuwają na myśl porównanie z tym, co działo się w Rzeczypospolitej na początku wieku XVIII. Zawsze radzę poczytać opis obyczajów Zbigniewa Kuchowicza. Magnat w tamtych realiach mógł uzyskać każdy wyrok, pognębić przeciwnika, jeśli uzyska przewagę nad danym trybunałem. Ten patologiczny system był wspierany przez zaborców. Przypomina zresztą słynną „doktrynę” Neumanna, o której tyle się mówiło w ostatnich latach. System z XVIII wieku skutkował utratą suwerenności i samosterowności przez Rzeczpospolitą. Późniejsza próba reformy – Sejm Wielki, Konstytucja 3 maja – zaświadczyła o honorze polskiego państwa, ale uratować go już nie mogła. Sąsiedzi wykorzystali zapiekłą nienawiść międzypartyjną, podsycaną przez niemałą część magnaterii.     

     

SUBSKRYBUJ aby mieć dostęp do wszystkich tekstów oraz lektora na gazetapolska.pl

Masz już subskrypcję? Zaloguj się

* Masz pytania odnośnie subskrypcji? Napisz do nas [email protected]

W tym numerze