Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ » x

Jak się masz, Gustl?

Dodano: 22/10/2024 - Nr 43 z 23 października 2024
FOT. WIKIPEDIA
FOT. WIKIPEDIA

W maju 1978 roku Szymon Wiesenthal, legendarny „łowca nazistów”, leciał z Nowego Jorku do Amsterdamu. Aby zabić czas, przeglądał „New York Daily News”. Na jednej ze szpalt jego uwagę zwróciła niewielka notatka o tym, że 20 kwietnia grono Niemców spotkało się w jednym z brazylijskich hoteli, by uroczyście obchodzić 89. urodziny swego wodza Adolfa Hitlera. 

„Próbowałem wyobrazić sobie tę uroczystość. Jakiż to stary nazista mieszkałby teraz w Brazylii, gdyby nie miał ku temu wyraźnych powodów? Przed jedenastu laty udało mi się znaleźć w São Paulo komendanta Treblinki, Franza Stangla. Czy nie jest prawdopodobne, że osiedlił się tam także jego najlepszy przyjaciel Gustav Wagner?” – pisał Wiesenthal w swej książce „Prawo, nie zemsta”.

Zabijał bez powodu

SS-Oberscharführer Gustav Wagner był Austriakiem. Urodził się w Wiedniu w 1911 roku. Należał do NSDAP, SA, a następnie do SS. Jako ochotnik brał udział w akcji eksterminacji osób psychicznie chorych w zamku Hartheim, koło Linzu (akcja T4). W 1942 roku dostał przydział do obozu zagłady w Sobiborze. 

Filip Białowicz, jeden z tych, którym udało się uciec z Sobiboru i przeżyć (zmarł w 2016 roku), wspominał, że Wagner był największym sadystą w obozie. Ten wysoki i silny blondyn po trzydziestce  „łączył w sobie siłę fizyczną, inteligencję i brutalność. Wzbudzał największy postrach ze wszystkich oficerów SS w obozie. (…) Wagner był wyjątkowym sadystą, bił nas bez względu na to, czy miał powód, czy nie, czasami na śmierć” – można przeczytać w książce „Bunt w Sobiborze”, której autorami są Philip Bialowitz (Białowicz) i jego syn Joseph. 

Wiesenthal pisał, że Wagner budził więcej emocji niż „morderca zza biurka”, był to taki typ mordercy, jaki funkcjonuje w społecznej wyobraźni. Wagner odpowiadał w Sobiborze m.in. za uśmiercanie ludzi w komorach gazowych, „dbał o to, aby dzienna norma trupów została wypełniona. Wyłamujących się z szeregu, usiłujących się opierać lub okazujących załamanie zabijał własną ręką”. Często działo się tak bez najmniejszego powodu. Wagnera bali się nie tylko więźniowie, lecz także jego towarzysze z SS oraz strażnicy, byli jeńcy, żołnierze Armii Czerwonej, we wspomnieniach oraz w filmach fabularnych zwani enigmatycznie „Ukraińcami”.  

Któregoś dnia Wagner wszedł do stajni i bez powodu uderzył pracującego tam chłopca. Ten upadł na ziemię, wtedy Niemiec kazał mu jeść końskie łajno. Chłopak odmówił, więc Wagner zatłukł go na śmierć. Innym razem kazał sześciu więźniom wyczyścić studnię. Więźniowie związali ze sobą dwie drabiny i opuścili je na dno studni. Podawali sobie wiadra pełne wody i je opróżniali, a pijany Wagner pustymi wiadrami ciskał w nich z całej siły krzycząc, by pracowali jeszcze szybciej. Sadysta nikogo wtedy nie zabił, ale wszyscy mieli poranione głowy i krwawili.

Ucieczka z Sobiboru 

Impulsem do masowej ucieczki więźniów obozu w Sobiborze był transport żołnierzy Armii Czerwonej, którzy byli Żydami. Trafili oni do obozu 23 września 1943 roku. Wśród jeńców znajdował się porucznik Aleksandr Pieczerski (Peczerski), nazywany przez więźniów Saszą, który jesienią 1941 roku dostał się do niemieckiej niewoli. W filmie  „Ucieczka z Sobiboru” z 1987 roku postać Pieczerskiego zagrał Rutger Hauer.

Obecność żołnierzy spowodowała, że więźniowie – grupa skoncentrowana wokół Leona Felhendlera, byłego prezesa Judenratu w Żółkiewce – zaczęli poważnie myśleć o ucieczce, ale masowej, ponieważ za indywidualną zapłaciliby śmiercią inni więźniowie. „Do momentu przybycia jeńców wojennych poważna słabość grupy Leona polegała na tym, że nikt się nie znał na prowadzeniu walki. Nikt nie brał udziału w wojnie ani nikt nikogo nie zabił. Lecz teraz w obozie znaleźli się ci, których tak potrzebowano: dobrze wyćwiczeni i zaprawieniu w boju żydowscy żołnierze, którzy potrafią zaplanować i wzniecić zbrojne powstanie” – wspominał Filip Białowicz.

Pomysł udało się zrealizować 14 października 1943 roku, a więc niecały miesiąc po tym, jak czerwonoarmiści trafili do Sobiboru. Tego dnia Wagnera nie było w obozie, kilka dni wcześniej wyjechał samochodem, do którego załadował bagaż, co widzieli niektórzy więźniowie. 

Najpierw wykorzystano chciwość esesmanów, zwabiono kilkunastu do baraków i tam zamordowano. Tym sposobem powstańcy mieli już pierwsze egzemplarze broni, które uzupełniono kilkoma karabinami skradzionymi z baraku strażników. Jako że w spisek wtajemniczony był kapo Szymon Pożycki, to on po godz. 17 zwołał więźniów na apel. Kiedy zebrali się na placu, usłyszeli strzały i krzyki, a Sasza i Leon wskoczyli na stół stojący na placu i zawołali: „Bracia! Nadeszła oczekiwana chwila. Większość Niemców już zabiliśmy. Powstańmy i zniszczmy to miejsce. Mamy niewielką szansę przeżycia, ale przynajmniej umrzemy, walcząc z honorem. Jeśli komuś uda się przeżyć i uciec, niech pamięta, że ma obowiązek być świadkiem i głosić światu o tym miejscu i o tym, co tutaj widział!”.

Kilkuset więźniów (500–600) rzuciło się do ucieczki pod gradem pocisków wystrzeliwanych przez strażników na wieżyczkach oraz pozostałych esesmanów. Jedni więźniowie forsowali bramę główną, inni ogrodzenie, za którym uciekinierzy wbiegli na pole minowe. Szacuje się, że blisko połowie więźniów – około 300 – udało się uciec z obozu. Wojnę przeżyło około 60 z nich. 

Aleksander Pieczerski przyłączył się do sowieckiej partyzantki działającej na obecnej Białorusi. Gdy z terenów tych wycofali się Niemcy i weszła Armia Czerwona, Sasza okazał się wrogiem, skoro poszedł do niewoli, a potem z niej uciekł. W opracowaniach można przeczytać, że najpierw trafił do batalionu karnego, później do więzienia lub łagru. Wolność miał zawdzięczać byłym więźniom Sobiboru, którzy głośno upominali się z zagranicy o głównego przywódcę powstania w obozie.

Porządni i przyzwoici

Wagner z pewnością zadbał o swoją przyszłość, skoro w Sobiborze kazał wybranym więźniom szukać w ziemi precjozów, które zakopali ludzie idący na śmierć. Tym samym esesman „okradał” III Rzeszę. Po tym, jak Niemcy zlikwidowali obóz z końcem roku 1943 (w czasie działalności obozu uśmiercono w nim około 200 tys. osób), Wagner został przeniesiony do Włoch, gdzie według Wiesenthala spotkał swego starego znajomego SS-Hauptsturmführera Franza Stangla, pierwszego komendanta obozu w Sobiborze. Razem trafili do Jugosławii. Przeżyli wojnę, zostali internowani w Austrii, gdzie trafili do obozu jenieckiego w Linzu, z którego uciekli i przedostali się do Włoch. Stamtąd Wagner miał uciec do Syrii, z której dotarł w 1951 roku do Brazylii. Tam spokojnie żył do roku 1978, kiedy to Wiesenthal zobaczył zdjęcia niemieckich zbrodniarzy pijących toasty za swego Führera. Wcześniej „łowca nazistów” już wiedział, że Wagner żyje w Brazylii i przeprowadza się z jednego do drugiego skupiska Niemców. Wiedział nawet, jak esesman wyglądał po wojnie, ponieważ dysponował kopią jego dowodu osobistego wystawionego przez Czerwony Krzyż. Miał te informacje, ponieważ w Brazylii działała jego agentka – wolontariuszka Irene Freudenheim, Żydówka urodzona w Niemczech. 

W 1975 roku po raz pierwszy od lat Wiesenthal znowu usłyszał o Wagnerze. Po śmierci Stangla, byłego komendanta nie tylko Sobiboru, lecz także obozu w Treblince, w niemieckim więzieniu w 1971 roku, Wagner odwiedził wdowę po swym koledze i… zaproponował jej małżeństwo. Wdowa opowiedziała o tym znajomym, a ci zrelacjonowali jej słowa Wiesenthalowi: „Mój mąż był porządnym, przyzwoitym człowiekiem, wykonującym swoje obowiązki. Nigdy nie dotknął żadnego więźnia, najwyżej czasem musiał na niektórych nakrzyczeć. Ale Wagner był osławiony i znienawidzony jako sadysta. I taki człowiek odważył się przyjść do mnie, żeby się oświadczyć!”.

Przez przypadek Wiesenthal poznał w Izraelu brazylijskiego dziennikarza, który dostarczył mu zdjęcia oraz listę gości biorących udział w urodzinach Hitlera. Ani na zdjęciach, ani na liście nie było Wagnera. Jednakże Wiesenthal postanowił, według jego biografa Toma Segeva, wspólnie z dziennikarzem, że w świat pójdzie informacja, iż w tamtej nazistowskiej uroczystości brał udział kat z Sobiboru. Wkrótce na pierwszej stronie „Jornal do Brasil” ukazał się tekst o tym, że Gustav Wagner żyje i mieszka w Brazylii. 

O Wagnerze stało się głośno. On sam usłyszał o sobie w radiu i stwierdził, że odda się w ręce policji. Zrobił to, ponieważ obawiał się, że teraz spotka go taki sam los jak Adolfa Eichmanna – że będzie porwany przez żydowskie służby specjalne i zostanie zlikwidowany lub trafi do Izraela na proces. 

Zemsta czy samobójstwo?

Wiadomości o Gustavie Wagnerze dotarły również do Stanisława  Szmajznera, byłego więźnia Sobiboru, który również mieszkał w Brazylii. Szmajzner trafił do obozu, gdy miał 14 lat, uniknął śmierci w komorze gazowej, ponieważ w czasie selekcji oznajmił, że jest rzemieślnikiem. 

W São Paulo Szmajzner spotkał się z Wagnerem na posterunku policji. Żyd miał przywitać się z Niemcem słowami: 

„– Jak się masz, Gustl?

– Przypominam sobie ciebie. Wyciągnąłem cię przecież z transportu i uratowałem ci w ten sposób życie – odparł po chwili zastanowienia Wagner.

– To prawda – przyznał Szmajzner. – Ale moim siostrze, braciom, mojej matce i mojemu ojcu życia nie uratowałeś. A jeśli twierdzisz, że mnie ocaliłeś, to musisz wiedzieć, że inni musieli umrzeć”. 

Wagner nie krył tego, że „pracował” w Sobiborze, ale zeznał, że zajmował się wyłącznie urządzaniem baraków i że w obozie nigdy nikogo nie zabito. Choć wnioski o ekstradycję zbrodniarza złożyło kilka państw (PRL, RFN, Austria, Izrael), to nie trafił do żadnego z nich. W 1979 roku brazylijski Sąd Najwyższy oddalił niemiecki wniosek o ekstradycję, rzekomo ze względu na występującą w nim literówkę. 20 czerwca 1979 roku nazista był wolny. Gdy strona niemiecka naprawiła błąd, co trwało kilka miesięcy, Wagner zniknął. 

Wzmianki o nim pojawiły się znów w prasie w październiku 1980 roku, gdy znaleziono go martwego w swoim domu. Oficjalnie popełnił samobójstwo przez powieszenie. Nieoficjalnie mówiło się, że sprawiedliwość wymierzył mu były więzień Sobiboru. „Na fotografii martwego Wagnera widać, jak leży zakrwawiony na podłodze swojej łazienki. Nie jest to fotografia samobójcy, lecz raczej człowieka zabitego” – wspominał Filip Białowicz. „Wydaje się, że jeden z najodważniejszych bojowników Sobiboru, Szmajzner, był nie tylko biernym świadkiem śmierci Wagnera”.   

     

SUBSKRYBUJ aby mieć dostęp do wszystkich tekstów oraz lektora na gazetapolska.pl

Masz już subskrypcję? Zaloguj się

* Masz pytania odnośnie subskrypcji? Napisz do nas [email protected]

W tym numerze